poniedziałek, 13 stycznia 2014

Pokochać zimę.

Może zawsze, gdy przychodziła, była dla mnie piękna... 



Jednak zawsze mówiłam, że nie lubię jej. Może dlatego, że nie mieliśmy nart i nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś będzie mnie na nie stać. Znaczy i na narty i na wyprawy na narty z naszymi dzieckami. Wolałam, więc nie lubić zimy, mimo jej piękna, niż żałować, że nie mogę szaleć w śniegu z innymi. Cichutko zazdrościłam Maryni wypadów snowboardowych. Niby po dworze też można szaleć, gdy śnieg spadnie, ale zawsze było ważniejsze sprzątanie, gotowanie i dziecka moje ciągle chore.

Wczoraj polubiłam zimę. Nawet uśmiechnęłam się promiennie do Miśka, że kiedyś będzie nas stać na narty! 
Szaleliśmy w piątkę po śniegu. W piątkę? Lulki koleżanka była z nami. Miała ze sobą narty. Ciągnęłam ją po drodze niczym ekspresowy osiołek pociągowy. Robiliśmy orły na śniegu, rzucaliśmy w siebie śniegiem niczym płatkami konfetti, na kolanach udawaliśmy "wścieknięte" psy. Było cudownie i wspaniale. 

Temperatura o godzinie 17:00 była w granicach -16 st! Dziecka ze śpikami pod nosem, rumieńcami jak malowane, rozpiszczane i głośne. Byliśmy szczęśliwi i zadowoleni. Czas stanął w miejscu, świat wirował, a nasze radosne śmiechy otulały moje serce niczym magiczna chmurka z puchowego śniegu.

Ten czas, którego potrzebuję jest ze mną, z nami i pozwala mi układać pomalutku nasze Małe Dzieckowo. Gdyby nie złe licho krzyczałabym po cichu, że jesteśmy pomalutku szczęśliwi! 

P.S.
Wiadomości od Maryni spowodowały, że dochodzi do mnie fala radości jaką blokowałam w sobie. Marynia teraz razem cieszyć się będziemy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz